Jak to się dzieje, że często tracimy zapał już na początku Wielkiego Postu? Mamy ogromne ambicje, tak zwane szczere chęci, a później okazuje się, że znowu nie wyszło i zniechęcamy się zupełnie, rezygnując z wysiłku.
Może jest jakiś sposób, by wyzwolić się z kręgu wielkopostnych niepowodzeń. Myślę, że w wielu kwestiach sprawy związane z naszym nawróceniem można porównać do kwestii bardzo uniwersalnych, które dotyczą stawiania sobie różnych życiowych celów. Podzielę się teraz kilkoma wskazówkami, które mogą być pomocne, kiedy chcemy, by nasze postanowienia kolejny raz nie zakończyły się fiaskiem.
Po pierwsze warto już wcześniej przemyśleć, nad czym chcemy przez najbliższe czterdzieści dni pracować. Pobudka w Środę Popielcową i szybkie poszukiwanie jakiegoś postanowienia może okazać się nieskuteczne. Dlaczego? Bo wtedy sami nie nabierzemy przekonania, że właśnie to chcemy zmienić lub wzmocnić. Nie zdążymy przedyskutować z Bogiem tego, nad czym warto pracować.
Łatwiej jest, kiedy wybierając postanowienie, przyjrzymy się różnym dziedzinom naszego życia. Jak wyglądają moje relacje w rodzinie? Jak zachowuję się w pracy? Czy moje przyjaźnie nie wymagają naprawy? I w końcu: Jak buduję swoją relację z Bogiem? Odpowiedź na te pytania na pewno pozwoli nam lepiej wybrać postanowienie.
I jeszcze kilka słów o cechach tego celu, który przed sobą postawimy. Powinien być przede wszystkim realny, czyli taki, który jesteśmy w stanie wykonać. Niby oczywiste, a często o tym zapominamy. Jeśli ktoś wstaje do pracy o piątej rano, to raczej mało prawdopodobne, by był w stanie każdego ranka modlić się przy pomocy medytacji ignacjańskiej. Jego organizm się zbuntuje, będzie potrzebował snu. Takie postanowienie już po kilku dniach zakończy się frustracją.
Poza tym cel powinien być konkretny. Zdania, które brzmią: Będę się więcej modlić są bardzo wzniosłe i pełne dobrych chęci, ale nie stwarzają nam dużej szansy na sukces. Co to znaczy "więcej". Warto określić to konkretnie. Na przykład: Każdego dnia będę odmawiał dziesiątkę różańca w drodze do pracy. Poranną modlitwę wydłużę z 10 do 20 minut. Przynajmniej trzy razy w tygodniu spędzę kwadrans, rozważając Pismo Święte. W każdą sobotę przygotuję mężowi śniadanie i zjemy je razem. Pomysły można mnożyć. Ważne, by zadbać o konkret.
Warto też pamiętać, że cel musi być mierzalny. To wynika mocno z jego konkretności. Jeśli założyłam, że poświęcę 20 minut na lekturę Biblii, to po tygodniu jestem w stanie sprawdzić, czy rzeczywiście mi się to udało. Nie unikajmy takich konkretnych podsumowań. Warto przyglądać się, jak przebiega realizacja postanowień. Nie po to, by przy potknięciu stwierdzić, że to bez sensu, bo i tak mi się nie udało. Robimy to, żeby sprawdzić, czy czegoś ewentualnie nie należy zmienić, wprowadzić modyfikacje. Po tygodniu może okazać się, że zamiast 20 minut porannej modlitwy możesz pozwolić sobie tylko na 15 minut. To nie jest zbrodnia.
I na koniec ostatnia kwestia. Pamiętajmy, że siłę do nawrócenia daje tylko Jezus. To On udziela swoich łask, by nam się udało. Nie szukajmy tej mocy w sobie. I nie oskarżajmy się, gdy nam nie wyjdzie. Jego miłość jest niezmienna, a te czterdzieści dni to dar, byśmy uczyli się, jak być bliżej Niego.