Dochodziła północ. Zasypiała już, gdy ktoś zaczął dobijać się do jej drzwi. Przez moment zastanawiała się czy udawać, że śpi. Miała za sobą bardzo ciężki dzień. Już od kilku godzin marzyła o tym, by położyć się i dać się objąć Morfeuszowi. Na tę upragnioną randkę będzie musiała jednak jeszcze trochę poczekać.
Pukanie nie ustawało. Było coraz bardziej natarczywe. Kiedy już postanowiła go nie ignorować, przyszła jej do głowy myśl, że to złodziej. Ale skarciła sama siebie za ten niedorzeczny pomysł. Ani złodziej, ani gwałciciel, ani morderca, ani żaden typ spod ciemnej gwiazdy. Przecież tego typu profesje wykonuje się raczej po cichu. Nikt by się nie dobijał, zawiadamiając właściciela, że nadchodzi. Nie miała bladego pojęcia, dlaczego to robi. Przecież tak czy siak mogło jej grozić jakieś niebezpieczeństwo. Samotna, młoda kobieta w piżamie i szlafroku. Na dodatek bez psa. Pomyślała ze smutkiem, że mogła jednak zgodzić się na tego białego pudelka, którego przyjaciółka chciała jej ofiarować z okazji urodzin. Zamiast niego wybrała kolejną książkę o sztuce rysowania. Ale czy mały pudelek zrobiłby cokolwiek w starciu z groźnym przestępcą? Miała co do tego poważne wątpliwości i nawet uśmiechnęła się lekko, wyobrażając sobie tę ewentualną scenę walki oddanego czworonoga z bezprawnym najeźdźcą.
Podeszła ostrożnie do drzwi i wyjrzała przez wizjer. Kontury postaci po drugiej stronie były bardzo niewyraźne, podobnie jak niewyraźnie czuł się intruz... Poznała go od razu. Charakterystyczna czerwona marynarka, dziwne żółte buty, które wyglądały jakby ich właściciel miał zniżki na zakup eksponatów z muzeum odzieżowego. No i oczywiście nieodłączny atrybut w dłoni – flaszka niedokończonej jeszcze wódki. A może tym razem to było coś innego. Pan Bogdan stał za jej drzwiami i ewidentnie domagał się audiencji. Nie wiedziała, dlaczego to zrobiła. Mogła wrócić do łóżka i zignorować osiedlowego pijaczka. Postanowiła jednak otworzyć drzwi. Przecież teraz już na pewno nie zaśnie.
- Ty jesteś moją Kasią, Kasiu, Kaśka, Kasieńko, nareszcie Cię znalazłem, Katarzyno moja – bełkotał pan Bogdan zamiast powitania. Wparował do przedpokoju jak do siebie i zdawał się nie zwracać uwagi na otoczenie, skupiony na swoim monologu.
- Kasiu, dlaczego tak długo Cię nie było? Jak mogłaś mi to zrobić? – nie ustawał sąsiad.
- Nie jestem Kasią. Nawet nie wiem, kim ona jest – próbowała tłumaczyć – Mam na imię Ewa. Pomylił pan pietra, panie Bogdanie. Musi pan iść do siebie – dodała łagodnie. I nagle zalała ją fala ogromnego współczucia dla tego obcego człowieka.
- Może pan usiądzie ze mną w kuchni? Zaparzę herbaty. Albo nie! Mocna kawa to coś, co panu trochę pomoże. Proszę mi to oddać – zabrała mu butelkę. Zrobiła to łagodnie ale stanowczo. Sąsiad nawet nie protestował. Nie wiadomo czy wciąż był zdezorientowany i nieprzytomny, czy może po prostu pierwszy raz od bardzo dawna ktoś okazał mu troskę. Komuś zależało, by nie pił. Ktoś przyjmuje go jak normalnego człowieka. Poddał się więc temu bezwolnie.
- Dziękuję, Kasiu – odpowiedział niewyraźnie jakby wciąż nie docierało do niego, że sąsiadka nie jest żadną Kasią tylko Ewą. Dziewczyna przestała zwracać na to uwagę zaprowadziła niespodziewanego gościa do kuchni. Włączyła ekspres. Zapach kawy unosił się w całym pomieszczeniu.
- Tak pachniało, tak pachniało… - mówił sam do siebie pan Bogdan – dokładnie tak pachniało… - Ewa zastanawiała się czy przerwać przybyszowi ten dziwny monolog i znów próbować przywołać go do rzeczywistości. Zrezygnowała jednak.
- Dokładnie tak pachniało w naszym domu, Kasieńko. Dokładnie tak pachniało każdego ranka w naszej kuchni. Twoja mama robiła najlepszą kawę. Ja zawsze przygotowywałem śniadanie. Ty jeszcze spałaś. Pamiętasz to? – pan Bogdan pytał raczej retorycznie. Tym razem mówił całkiem przytomnie Składał zdania tak jakby już całkiem wytrzeźwiał, a jednocześnie wciąż zwracał się do Ewy niewłaściwym imieniem. Dziewczyna wywnioskowała, że musi to być imię jego córki.
- Bardzo lubiłaś długo spać. Szczególnie w weekendy. Śmialiśmy się z mamą, że na osiemnaste urodziny musimy ci kupić jakiś ogromny i bardzo głośny budzik, bo przecież nie możesz przespać całego swojego dorosłego życia – sąsiad ciągnął dalej swoja opowieść, a Ewa czuła, że za chwilę dowie się czegoś bardzo złego. Czegoś, czego ludzie nie opowiadają sobie przy filiżance kawy. (Właśnie kawa!) Czegoś, czego nie mówi sąsiad sąsiadce, dorosły facet jakiejś gówniarze z osiedla.
- Ale nie doczekałaś już żadnego prezentu. Osiemnastych urodzin też nie… Zniknęłaś, Katarzyno. Zniknęłaś. Tyle chciałbym ci powiedzieć…
- Panie Bogdanie – spróbowała Ewa jeszcze raz i wzięła mężczyznę za rękę, którą trzymał teraz na blacie stołu. Drgnął, gdy poczuł jej dotyk. O tym też zapomniał. Zapomniał, jak czuły może być ludzki dotyk. Pamiętał tylko przepychanki, uderzenia, odtrącenia: „Idź stąd, pijaczyno!”, „Śmierdzisz, brudasie!” „Spierdalaj, cwelu!”. A teraz ten dotyk. Ma tak wielką siłę, że mógłby wymazać wszystkie poprzednie.
- Ale teraz, Kasiu, najważniejsze, że wróciłaś do domu. Tylko musimy odnaleźć twoją mamę i wszystko znów będzie dobrze. Wiesz, ona bardzo przeżywała, kiedy zniknęłaś. Zamknęliśmy się w sobie. Nie umieliśmy o tym rozmawiać. A później nie potrafiliśmy rozmawiać już o niczym. A ja tak chciałem mówić – tylko nie mogłem. Widzisz, jak to wszystko się skończyło… Przedstawiamy państwu skrót najważniejszych wydarzeń! Prosimy o uwagę! Znany lubiany przez wszystkich Bogdan S. postanowił zapić się na śmierć! Bogdan S. nie ma już po co żyć, kiedy nie ma przy nim żony i córki! Bogdan S. jest teraz, proszę szanownych państwa, gówno wart. Gówno do potęgi! – zaczął krzyczeć niespodziewanie. Spokojna do tej pory wypowiedź przybierała na sile. Ewa próbowała uspokoić go gestami. Pomyślała ze strachem, że za chwilę obudzi cały blok. A pan Bogdan nie przestawał:
- Oto gwóźdź dzisiejszego programu! Nieudacznik, który nie potrafił ochronić własnej córki, zatrzymać swojej żony! Zabić siebie też nie umie! I teraz wiedzie swoją, pożałowania godną, egzystencję! – zamilkł tak samo gwałtownie, jak wcześniej zaczął krzyczeć. Ewa wykorzystała okazję i przyniosła w końcu kubek z kawą. Postawiła go przed mężczyzną i czekała na dalszy rozwój wydarzeń. Pan Bogdan zastygł nieruchomo z twarzą ukrytą w dłoniach. Ewa patrzyła na niego przez dłuższy czas. Jaki był teraz biedny, taki bezbronny. Jak łatwo próbowała go osądzać. A przecież nic o nim nie wiedziała.
- Tato – powiedziała łagodnie. Nie rozumiała, co robi. Postanowiła na chwilę przyjąć rolę Kasi. Przecież ten nieszczęśnik jutro rano nie będzie niczego pamiętał. – Tato – musisz teraz odpocząć. Nie myśl już o tym. Pamiętam twoje śniadania. Były najlepsze – kontynuowała zupełnie bez sensu – A teraz idź spać. Połóż się do łóżka. I nie pij już więcej, dobrze.
Pan Bogdan wstał cicho od stołu i skierował się do drzwi. Ewie wydawało się, że już nic nie powie. Gdy miał wychodzić, odwrócił się tylko i dodał jakby zupełnie wytrzeźwiał:
- Dziękuję za wszystko i przepraszam… - Dziewczyna nie była pewna czy Pan Bogdan przeprasza Ewę czy Kasię. A jego nietknięta kawa wciąż pachniała w kuchni.