W tym roku kalendarz znów zrobił nam wyjątkową niespodziankę. Dzień zakochanych to jednocześnie Środa Popielcowa. Początkowo możemy mieć poczucie, że jest w tym jakaś niezręczność, dysonans. Atmosfera postu wydaje się nie pasować do tego dnia. Kiedy jednak zastanowimy się nad tym dłużej, zobaczymy, jak bardzo trafne jest to połączenie.
Rozważanie męki i śmierci Jezusa, to przecież zagłębianie się w opowieść o jego wielkiej miłości do człowieka. Zadziwiające, że nawet słownik podpowiada nam tutaj pewną znaczeniową wspólnotę. Mówimy często: „Moją pasją są podróże”, „Moja pasja to książki”. Można by wymieniać bez końca różne rodzaje hobby. Pasja, czyli coś, co jest naszym zamiłowaniem, mówimy czasem nawet – miłością. Tym samym słowem określamy drogę krzyżową, mękę Chrystusa. Wystarczy tutaj przywołać choćby tytuł głośnego filmu Mela Gibsona, który opowiada o ostatnich dniach życia Jezusa. Zatem cierpienie, śmierć i miłość to pojęcia i ludzkie doświadczenia, które mogą, a nawet muszą, ze sobą sąsiadować, współistnieć.
Ktoś powiedział kiedyś: „Wszystko, co kochasz, stanie się twoim krzyżem”. W pierwszym odruchu rodzi się w nas bunt i niezgoda na te słowa. Później jednak może się okazać, że jest w nich wiele prawdy. Miłość do męża i dzieci jest nie tylko piękna, staje się także rodzajem krzyża, bo przecież rodzinne trudności i kłopoty to nasza codzienność. Praca, nawet ta wymarzona, nie zawsze jest spacerem przez park. Z czasem łatwiej o wypalenie, zniechęcenie. Mamy wtedy wrażenie, że musimy dźwigać krzyż. Przykłady potwierdzające słuszność przywołanego cytatu można by zapewne mnożyć.
Nie ma jednak sensu popadać teraz w rozpacz i poczucie bezsensu. Miłość i cierpienie muszą iść w parze. Nie da się zaprzeczyć, że to trudna perspektywa. Niech nas ona jednak nie przygniata. Dlaczego? Bo tylko w takim towarzystwie miłość może być prawdziwa. A przecież właśnie o taką nam chodzi.
Spędźmy więc tegoroczne walentynki z Jezusem. I poprośmy Go, by w nadchodzącym Wielkim Poście uczył nas prawdziwej miłości.
Renata Grzelczyk